wtorek, 27 kwietnia 2010

Santiago de Chile

Do Santiago wyruszyliśmy w sobotę po południu.
Droga przez Andy, której argentyńską cześć widzieliśmy już z wynajętego samochodu jest naprawdę imponująca.
Zjazd z granicy argentyńsko-chilijskiej to kilkadziesiąt zakrętów wijących się na niewielkiej przestrzeni. Jest co podziwiać.


Miasto przywitało nas bardzo chłodno. Dosłownie. Noce są tu teraz naprawdę zimne. Dziś podczas śniadania widzieliśmy w TV, że bezdomny zmarł z wyziębienia.


Po chwilowych kłopotach z bankomatami, z niewielką ilości chilijskich peso ruszyliśmy szukać hostelu.
Polecił nam go spotkany w Mendozie Irlandczyk.
Nie będziemy się rozpisywać jak długo go szukaliśmy (hostelu, nie Irlandczyka), ale po kliku kilometrach błąkania się ciemną nocą, z plecakami, po podejrzanych ulicach, ktoś wskazał nam drzwi.
Hostel Bellavista nie posiada żadnego szyldu, informacji, tablicy, nic. Tylko drzwi. Można powiedzieć, że to tajny hostel. Tajny ale fajny :)


Mieszkaliśmy w dzielnicy Bellavista. To miejsce artystów.
Są tu małe teatry i dużo knajpek z występującymi muzykami.
Trafiliśmy tu w sobotę w nocy. Było gwarno i tłoczno.
W niedzielę wieczorem zrobiło się spokojniej, a my trafiliśmy na występ jakiegoś lokalnego barda w lokalu socjalistów.
Z naszej malutkiej znajomości hiszpańskiego wiemy, że śpiewał m.in. pieśni o Che Guevarze.

Santiago de Chile jest jak europejskie miasta. Czuliśmy się jak u siebie.
Co prawda wielu przechodniów zwracało nam uwagę, że to niezbyt bezpiecznie chodzić z aparatem na wierzchu ale odpukać nic nam się nie przydarzyło.
Chilijczycy bardzo miło reagują słysząc, że jesteśmy z Polski.
Parę razy słyszeliśmy: "Polonia? Aaaa, Balesa!"






Szwendając się po mieście trafiliśmy na targ rybny a potem warzywny.
Zapachniało trochę Azją - warzywa, owoce, zioła, ryby i wszelkie owoce morza.
Postanowiliśmy zjeść tam obiad. "U ciotki Ruth" było naprawdę azjatycko - tanio, niezbyt czysto ale smacznie, były warzywa (wreszcie!!!) i piwo spod stołu (pewnie nie miała koncesji).



Słówko o psach.
Tutaj psy są inne, takie chilijskie :)
Za dnia leżą na chodnikach i udają "zdechł pies". Robią to czasami całymi stadami.
Wieczorem budzą się i obszczekują przechodniów.


I jeszcze słówko o czasie.
W Chile jest godzina wcześniej niż w Argentynie.
Niby niewiele, ale widać różnicę. Wcześnie robi się ciemno - o 19 jest już noc.
Podejrzewamy, że w Chile mają inny czas tylko dlatego by odróżniać się od Argentyny - taka rywalizacja.

Posted by Picasa