sobota, 1 maja 2010

San Pedro de Atacama cz.1

San Pedro de Atacama to wioska położona na pustyni Atacama na północy Chile.
Cała miejscowość wygląda jak na zdjęciu nr 2: gruntowe drogi, małe domki otoczone murkami z kamieni i gliny.
Przybyliśmy tu oczywiście w nocy. Razem z nami z autobusu wysiadła tylko jedna turystka. Nie mieliśmy zarezerwowanego żadnego hostelu, jedynie 2 adresy miejsc, w których można się zatrzymać. Spytaliśmy o drogę napotkanych ludzi. Kazali nam wrzucić plecaki na pakę pickupa i zapakować się na tylne siedzenie. Dziwne się nam wydało to, że chcą prowadzić samochód w stanie mocno wskazującym i ze szklankami w dłoniach ale w końcu co mieliśmy zrobić? Byli to jedyni ludzie w ciemnej, zimnej wiosce, w dodatku oferujący pomoc. Dziewczyna - turystka zapakowała się z nami.
Zawieźli nas pod jeden z adresów, które im pokazaliśmy, o drugim nie mieli pojęcia.
Tak trafiliśmy do Casa de las musicas - otwartego domu prowadzonego przez muzyka i jego przyjaciół. Było tam parę osób, trudno nam było się zorientować kto tam mieszka a kto tylko wpadł na chwilkę. W każdym razie atmosfera była bardzo przyjacielska. Poznaliśmy m.in. Francuzkę - filozofkę, która ma ziemię w Polsce choć jeszcze nigdy tam nie była. Mówiła nam o Leszu Walesie. Lech Wałęsa jest najbardziej znanym Polakiem tutaj.
Standard domu, no cóż, pozostawiał wiele do życzenia. Postanowiliśmy jednak zostać i cieszyć się atmosferą. Dziewczyna z autobusu została z nami choć widać było przerażenie w jej oczach. Dostaliśmy pokój, który prawdopodobnie służy za palarnię - dym gryzł w oczy i płuca. Rano, po lodowatym prysznicu, postanowiliśmy poszukać innego miejsca.

Od razu przekonaliśmy się jak bardzo turystyczne to miejsce. I do tego drogie.
Wszędzie pełno młodych ludzi podróżujących w różnych kierunkach. Mnóstwo jest tu biur turystycznych oferujących różnego rodzaju wyprawy.
San Pedro jest atrakcyjne ze względu na położenie (blisko granicy z Argentyną i Boliwią) i na piękne, unikalne tereny wokół. Pustynia, góry, laguny solne, gejzery, gorące źródła to tylko część z cudów natury, które można tu zobaczyć.

Pierwszego dnia wybraliśmy się na pustynię solną i do Laguny Ceja, która jest zasolona tak jak Morze Martwe. Wykąpaliśmy się (a właściwie poleżeliśmy) w słonej wodzie, która była zimna jak nasze polskie jeziora wczesnym latem. Żeby zmyć sól ze skóry można było wskoczyć do kolejnego, jeszcze zimniejszego jeziora. Piotr się skusił, ja nie. Chodziłam więc z kryształkami soli na skórze a każde dotknięcie ubrania bolało.
Koniec dnia spędziliśmy podziwiając zachód słońca nad kolejnym słonym jeziorem z kieliszkiem pisco sur w ręku. Gdyby nie ta sól byłoby cudownie :)