piątek, 16 kwietnia 2010

Ludzie

Patagonia przyniosła nam nowe znajomości.
Spotykamy wielu ludzi, głównie turystów z różnych krajów. Jednak najważniejsze spotkania to te z Argentyńczykami.

Marino. Spotkaliśmy go w drodze do wodospadów w El Chalten i poszliśmy dalej razem.
Facet wygląda jak Rysiek Riedel - nieżyjący wokalista Dżemu. Zaprosił nas na kolację do siebie. Okazało się, że mieszka w przyczepie kempingowej. Ma wielkie serce i nie może znaleźć szczęścia mimo, że wciąż go szuka.

Ana Maya Fularska. Mieszka w Los Antiguos.
Trafiliśmy do gospodarstwa jakich wiele w tej okolicy. Oglądaliśmy przetwory - kompoty, dżemy, likiery. Kiedy Aga powiedziała: "... o, mają też grzybki", starsza pani zza lady spytała czy mówimy po polsku. Tak zdradziły nas "grzybki".
Okazało się, że Pani Ania jest córką polskich emigrantów, urodzoną w Anglii, ale mówiącą świetnie po polsku i mającą kontakt z Polską. Mimo to byliśmy pierwszymi Polakami, którzy ją tam odwiedzili.
Pogawędziliśmy sobie dłuższą chwilkę sprawiając pani Ani przyjemność porozmawiania po polsku.

Wciąż spotykamy ludzi, którzy dają nam wskazówki co do dalszej drogi. Są dużo cenniejsze od tych z przewodników.


Bariloche

Koszmarna 14-godzinna podróż autobusem zakończyła się szczęśliwie i jesteśmy w Bariloche.
Bariloche to stolica krainy jezior.
Ktoś porównał to miasto do naszego Zakopanego i coś w tym jest. Restauracje, sklepy, bernardyny z beczkami przywiązanymi do szyi, sweterki góralskie i "szwajcarskie" czekoladki - wszystko dla turystów.
Pół dnia tutaj w zupełności wystarczy.
Jutro wyruszamy oglądać jeziora.

Moglibyśmy tu zamieścić zdjęcia naszego pokoju w hotelu ale mogłoby to być zbyt szokujące :)
Aga boi się tam pójść spać. W każdym razie skorzystaliśmy z najlepszej (najtańszej) oferty w mieście.
Jeśli ktoś chciałby mocnych wrażeń to na wyraźną prośbę w komentarzach opiszemy pokój :)




Posted by Picasa