czwartek, 22 marca 2012

Świątynie

Wróciliśmy :)
Zaczynamy podsumowywać naszą krótką wietnamską przygodę.

Dziś o świątyniach. Ponieważ są niezwykłe.
W miastach stoją zwykle tuż przy ulicy ale po przekroczeniu bramy i wejściu na dziedziniec wkracza się w inny świat.
Cisza, tak inna od ulicznego zgiełku, cień i przyjemny chłód, będący wytchnieniem od słońca i gorąca, zapach kadzideł oraz skupieni ludzie, którzy w odróżnieniu od tych na ulicy nigdzie nie pędzą.
Jeśli chodzi o wyznawców poszczególnych religii w Wietnamie to największą część stanowią buddyści (ok.55 %). Kolejne: animiści, katolicy, koadaiści.



Do świątyń buddyjskich wchodzi się bez butów:


W jednej ze świątyń trafiliśmy na sesję zdjęciową:

niedziela, 18 marca 2012

Ho Chi Minh czyli Sajgon

W Sajgonie był totalny Sajgon.
Piekielnie gorąco, wilgotno, strasznie głośno i bardzo tłoczno. To wszystko uderzyło nas gdy tylko wysiedliśmy z autobusu (w którym też był Sajgon - gorąco, niewygodnie, wszystko popsute, palący kierowca, przeboje Abby, klakson używany średnio co 15 sekund).
Najpierw z całym ekwipunkiem szukaliśmy hotelu. Wzięliśmy jakiś dziesiąty z kolei oglądany pokój, z braku sił do dalszego szukania. Wieczorem wydawało się, że nasz pokój ma okno. Rano, gdy obudziliśmy się w totalnej ciemności, okazało się że owo okno jest zamurowane :)
Zmieniliśmy więc hotel.
Nasz kolejny pokój był wielki i miał nawet balkon z widokiem na skrzyżowanie. Niestety oprócz widoku mieliśmy też cały uliczny hałas w pakiecie.

Sajgon podzieliliśmy sobie na dwa dni.
Jeden dzień pieszo. Drugi dzień na skuterze (dla Piotra jazda skuterem po Sajgonie to nowy ulubiony sport ekstremalny :)).
Oglądaliśmy targi, na których można kupić wszystko.
Wstępowaliśmy do świątyń, które czczą rozmaite bóstwa.
Spacerowaliśmy wąskimi uliczkami pomiędzy starymi budynkami.
Podziwialiśmy nowoczesne wieżowce.

Czas wracać. Przed północą wylatujemy z Wietnamu, więc podsumowanie podróży napiszemy już z domu.
























czwartek, 15 marca 2012

Mui Ne

Mui Ne czyli 3 dni wakacji kiedy teoretycznie odpoczywamy.
Leżaki, plaża, morze, basen, książki... Dziwnie jest tak odpoczywać :)
Więc wymyślamy gdzie by tu pójść i co zrobić.

Mui Ne jest kurortem jakich wiele na całym świecie. A przy tym jest opanowane przez Rosjan. Na oko stanowią 90% przyjezdnych.
Mui Ne przystosowało się do sytuacji i wiodącym językiem jest tu rosyjski. Menu w knajpkach jest po rosyjsku, szyldy reklamowe są po rosyjsku, niektórzy sprzedawcy starają się mówić po rosyjsku.

Mui Ne to również jedno z ulubionych miejsc kite-surferów. Wieje tu wyśmienicie i warunki mają doskonałe. Szkoły dla kite-surferów prowadzone są rzecz jasna głównie po rosyjsku.

 
 


Ponieważ Piotr na leżaku wytrzymuje tylko pół godziny to znowu skuter okazał się najlepszym rozwiązaniem. Pojechaliśmy więc obejrzeć okolice Mui Ne:

 

 
 
 



 W pobliżu miasteczka znajdują się zachwycające wydmy. Wiatr przesuwa piasek tworząc codziennie nowe kształty. Kolory piasku zmieniają się od białego poprzez beże aż do ceglastego. Miejscowi zachęcają do zjeżdżania z wydm na "sankach" ale to akurat słaba atrakcja. Bardzo miło się za to grzęźnie nogami w ciepłym piasku :)