niedziela, 2 maja 2010

San Pedro de Atacama cz.3 (część druga miała być ostatnia)

Utknęliśmy.
Wczoraj odgadłem, że dzisiaj niebo będzie bezchmurne. Jest bezchmurnie i ciepło. Za to wieje bardzo mocno, ciągle dostajemy piachem w twarz. Tak jest w San Pedro.
W górach, które musimy pokonać jadąc do Argentyny leży dwa metry śniegu, w związku z czym granica jest zamknięta.
Miejscowi mówią, że ostatni raz taka sytuacja miała miejsce 5 lat temu.
Może pojedziemy jutro a może nie. Nic nie wiadomo. Co pół dnia mamy sprawdzać czy się coś zmieniło. Z tego co mówią wynika, że czekają aż słońce rozpuści śnieg zamiast go uprzątnąć.
Trasy zmienić nie możemy bo przejścia graniczne położone na południe również są nieczynne.
Pieniędzy za bilety nie chcą nam oddać.
Czekamy więc.

Wieczorem dołączymy parę zdjęć jeśli piach nas całkiem nie zasypie.





San Pedro de Atacama cz.2

Pustynia Atacama to jeden z najsuchszych i gorących obszarów na świecie.
Mieszkańcy mówią, że pada średnio 3 dni w roku a bezchmurne niebo można zobaczyć 330 dni w roku.
Pierwszego dnia w San Pedro można to było potwierdzić. Było słonecznie i bardzo gorąco.
Następnego dnia rano (tzn. o 4 w nocy) mieliśmy zaplanowany wyjazd do pola ponad 80 gejzerów nazwanych El Tatio, położonych na wysokości 4200 m. n.p.m.
Wiedzieliśmy, że na takiej wysokości ciepło nie będzie.
Jednak na miejscu nawet kierowcy byli zaskoczeni pogodą. Niemal pełne zachmurzenie, za chwilę śnieg, deszcz, grad i mróz. Pogodą tłumaczyli małą aktywność gejzerów w tym dniu.
My nie jesteśmy fanami gejzerów, pogoda nie pozwoliła im się popisać, więc wielkiego wrażenia nie było. Coś pobulgotało im w środku, coś wykipiało, trochę pary i to wszystko.





W drodze powrotnej wizyta w wiosce Machuca - położonej na 4000 m. n.p.m. Dzisiaj zamieszkanej podobno tylko przez 7 osób. Tu spróbowaliśmy szaszłyka z mięsa lamy.
Mieliśmy opory, żeby jeść takie miłe zwierzątko i jak się później okazało być może słusznie.




Po południu wybraliśmy się do Valles de la Luna y Muerte - Doliny Księżycowej i Doliny Śmierci. Krótki spacer po pustyni i podziwianie potęgi natury.
Zachód słońca podziwialiśmy z góry nad Doliną Śmierci.
Opiekunowie wycieczki znów zrobili nam poczęstunek - rozstawili stolik, były przekąski, wino i pisco sour. Tak powinno się podziwiać zachody słońca zawsze!







Wieczorem okazało się, że moja nienajlepsza dyspozycja to poważne zatrucie, a w nocy takie objawy wystąpiły u Agi. Wygląda to na dosyć ostre zatrucie pokarmowe. No i jedną z podejrzanych jest lama - to znaczy szaszłyk z jej mięsa.

Na następny dzień mieliśmy kupioną wycieczkę do Salar de Atacama - Laguna Chaxa.
Już wieczorem zastanawialiśmy czy ja dojdę do siebie, a w nocy co będzie rano z Agą.
Po ciężkiej nocy poczułem się ciut lepiej, ale Aga powiedziała, że nie da rady.
Mając nadzieję, że tak jak mi Agnieszce się nie pogorszy i ryzykując, bo na pustyni łatwo się schować nie można, postanowiłem pojechać.
Pierwszy dla nas (a w tej sytuacji dla mnie) punkt wycieczki to flamingi. Na płaskiej pustyni solnej w płytkich jeziorkach żyje kilka gatunków. Niesamowite.







Jednak tam okazało się, że na słońce nie ma co liczyć. A trochę później, że to będzie jeden z tych 3 deszczowych dni w roku.
Trzeba mieć szczęście, żeby na pustyni ujrzeć deszcz, prawda?
Pojechaliśmy jeszcze wyżej, bo przewodnik chciał zrealizować program. Tam złapała nas prawdziwa śnieżyca i było przeraźliwie zimno, więc widoki słabe i zdjęć brak.


Przywieziony w ostatniej chwili do hostelu zacząłem walczyć z zatruciem miejscowymi sposobami i tabletkami z punktu farmaceutycznego.
Jest nam lepiej, więc mamy nadzieję, że jutro opuścimy Chile w lepszej formie.

Aha, wieczorem nad San Pedro przeszła burza ze sporymi opadami. Mieszkańcy dawno czegoś takiego nie widzieli. Czyli znów mamy szczęście doświadczać zjawisk nienormalnych.
Teraz widać gwiazdy, więc pewnie jutro ani jednej chmurki.