niedziela, 18 marca 2012

Ho Chi Minh czyli Sajgon

W Sajgonie był totalny Sajgon.
Piekielnie gorąco, wilgotno, strasznie głośno i bardzo tłoczno. To wszystko uderzyło nas gdy tylko wysiedliśmy z autobusu (w którym też był Sajgon - gorąco, niewygodnie, wszystko popsute, palący kierowca, przeboje Abby, klakson używany średnio co 15 sekund).
Najpierw z całym ekwipunkiem szukaliśmy hotelu. Wzięliśmy jakiś dziesiąty z kolei oglądany pokój, z braku sił do dalszego szukania. Wieczorem wydawało się, że nasz pokój ma okno. Rano, gdy obudziliśmy się w totalnej ciemności, okazało się że owo okno jest zamurowane :)
Zmieniliśmy więc hotel.
Nasz kolejny pokój był wielki i miał nawet balkon z widokiem na skrzyżowanie. Niestety oprócz widoku mieliśmy też cały uliczny hałas w pakiecie.

Sajgon podzieliliśmy sobie na dwa dni.
Jeden dzień pieszo. Drugi dzień na skuterze (dla Piotra jazda skuterem po Sajgonie to nowy ulubiony sport ekstremalny :)).
Oglądaliśmy targi, na których można kupić wszystko.
Wstępowaliśmy do świątyń, które czczą rozmaite bóstwa.
Spacerowaliśmy wąskimi uliczkami pomiędzy starymi budynkami.
Podziwialiśmy nowoczesne wieżowce.

Czas wracać. Przed północą wylatujemy z Wietnamu, więc podsumowanie podróży napiszemy już z domu.