wtorek, 4 maja 2010

San Pedro de Atacama cz.4

Autobus odjechał z opóźnieniem 30 godzin.
Na dole mówili nam, że w górach leży 2 metry śniegu i dlatego nie możemy jechać.
Przewoźnik nie zapewniał nam absolutnie nic na czas opóźnienia (choć przedstawicielka była bardzo miła).
Musieliśmy znaleźć sobie nocleg, kupić jedzenie a przy tym być w ciągłej gotowości do odjazdu więc nie mogliśmy nic zaplanować i nigdzie pojechać.
Myśleliśmy nawet żeby zmienić plany i pojechać do Boliwii, niestety przejścia graniczne z Boliwią też były zamknięte, a przewoźnik nie chciał zwrócić pieniędzy za bilety.

Trudno nam było znaleźć miejsce do spania bo ludzi w San Pedro przybywało a prawie nikt nie wyjeżdżał. Hostel, z którego wymeldowaliśmy się rano, po południu był już pełen. Inne podobnie.
I tak trafiliśmy do Casa Blanca - 180-letniego domu z dachem krytym jakimiś patykami (niestety zapomniałam co to było). Ten malutki hostel prowadzi Hector - przesympatyczny człowiek. Hector opowiedział nam o wiosce, o tradycjach, zabrał w odwiedziny do swojej cioci, pokazał dom brata. Wieczorem siedzieliśmy i długo rozmawialiśmy a właściwie próbowaliśmy rozmawiać bo Hector mówił po hiszpańsku (i my też - tak nam się wydawało przynajmniej).





Kolejnego dnia o 10 rano mieliśmy otrzymać informację czy jedziemy. Zadzwoniliśmy więc do przewoźnika, który wysłał nas na posterunek kontroli granicznej 1km za miastem, tam w kolejce miał już stać autobus.
Kiedy doszliśmy było już mnóstwo ludzi, aut - osobowych, ciężarówek, autobusów. I oczywiście żadnych informacji. Po 2 godzinach oczekiwania kazali nam wrócić o 15.
No i okazało się, że jedziemy.
Potem staliśmy w 30-stopniowym słońcu w bardzo długiej kolejce do kontroli paszportowej.
Chilijczycy na przejściach granicznych (a był to już nasz 6 raz) są bardzo skrupulatni. Muszą wszystko obejrzeć, skontrolować, postemplować.
Argentyńczycy mają luźniejsze podejście. Czasami nie trzeba wcale wysiadać z autobusu





No i pojechaliśmy.
Ponieważ wczoraj pogoda była już piękna to widoki po drodze mieliśmy zachwycające. W zacienionych miejscach leżało trochę śniegu, ale raczej niemożliwe, żeby kilka godzin wcześniej było go aż 2 metry.

W nocy dojechaliśmy do miasteczka Purmamarca, skąd mieliśmy plan dostać się do Tilcary. Tutaj szczęście nam dopisało - akurat nadjechał ostatni autobus w tamtym kierunku.